sobota, 17 listopada 2012

Rozdział 3


Czy rzeczywiście warto?

Nowy Jork, pierwszy dzień roku akademickiego

Ten dzień nie mógł rozpocząć się jeszcze dziwniej.
Stojąc przed głównym wejściem największego z budynków NYU zastanawiałam się czy aby na pewno mój mózg funkcjonuje w należyty sposób. Mrugnęłam parę razy, potrząsnęłam głową, ale obraz, który widniał przed moimi oczyma nadal się nie zmieniał. Wyglądało na to, że jestem mimo wszystko umysłowo zdrowa.

- Ty też to widzisz? – Wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam tuż obok głos Nicholasa. Stał koło mnie z głową zadartą do góry, zmrużonymi oczami i zmarszczonym nosem. I on niedowierzał.
- Moja siostra i twój brat – powiedziałam.
- Joe i Heather – odparł i oboje znów zamyśliliśmy się na chwilę.
Moja o dwa lata młodsza siostra, która zaczęła edukację na uniwersytecie rok wcześniej niż jej rocznik, stała oparta o ceglany mur uczelnianego budynku i wdzięczyła się z gracją kotki do zachwyconego i rozpromienionego zaistniałą sytuacją średniego z Jonasów. Joe - pseudonim Adonis - na domiar tego wszystkiego właśnie założył kosmyk włosów Heather za ucho, na co moja siostra zarumieniła się tak subtelnie, że jej radość i buzujące feromony z pewnością zachwiały równowagę emocjonalną całego kampusu.
- Jeszcze niedawno śmiał się, że ma dwie pary pleców – rzuciłam, ale bardziej do siebie.
- Fakt, ostatnimi czasy podrosło jej to i tamto – skomentował moje głośne myśli Nick, a ja zgromiłam go wzrokiem.
Spróbowałby tylko ją dotknąć.
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem czy chcę przeżyć kolejny rok z tą bandą niedorozwojów. – Nick podniósł głowę ku niebu i westchnął głęboko.
Spojrzałam na niego z politowaniem.
- Przecież ty tam doskonale pasujesz. – Uśmiechnęłam się szeroko, dostając w odpowiedzi sójkę w ramię.
W tym samym czasie Joe i Heather weszli do budynku.

*

Ceremonia rozpoczęcia roku wyglądała dokładnie tak samo jak zeszłoroczna. Otoczona gronem znudzonych studentów modliłam się tylko, żeby całe wydarzenie skończyło się jak najszybciej. Tylko pierwszoroczni wydawali się dziwnie rozradowani i zadowoleni z tego gdzie się znajdują. A ja obserwując kilku z nich, śmiałam się w duchu z ironią, wiedząc, że już po pierwszym miesiącu będą mieli dość swojego nowo rozpoczętego, studenckiego życia.
Przed lunchem wróciły do mnie wspomnienia ostatniej imprezy. Wystarczyło mi tylko tyle, że zobaczyłam Kevina przemykającego z jednego gabinetu do drugiego.
Wiedziałam, że chwila w której będziemy musieli wyjaśnić sobie kilka ważnych spraw zbliża się nieuchronnie, więc postanowiłam jak na razie rozkoszować się spokojem i chwilowo zaistniałym impasem. Do pełni szczęścia potrzebny był mi tylko kurczak-burger, którego z radością porwałam na talerz, kiedy wybrałam się na stołówkę.
Wcale nie zdziwiłam się, gdy przy naszym stoliku zastałam równie znudzoną i niezadowoloną z życia resztę głąbów, z którymi zwykle spędzałam wolny czas.

Joe pochłonięty był swoim nowym telefonem komórkowym, w którym czytał właśnie coś najwidoczniej bardzo interesującego, a ja zastanawiałam się tylko, kiedy przechyli się odrobinę za mocno w tył bujając się na krześle. Priscilla mieszała z namiętnością widelcem w sałatce, jakby chciała z niej wyczytać sens swojego życia. Dalia bawiła się końcówką rozpuszczonych włosów wpatrując się gdzieś w dal, a Nick pochłaniał skrzydełka kurczaka z prędkością światła, jakby obawiał się, że za chwilę ktoś podejdzie i odbierze mu jego pyszny obiad.
Raina natomiast pojawiła się w tym samym momencie, w którym zauważyłam jej nieobecność. Jak zawsze wymuskana i pachnąca. Wystrojona i uśmiechnięta. Usiadła z gracją przy stole i już otwierała usta, żeby zacząć szczebiotać, kiedy do stolika przysiadła się nasza młodsza siostra – Heather.

Mogłabym przysiąc, że suma naszych wdechów mogłaby wtedy z łatwością stworzyć czarną dziurę.
Minęło dobrych kilka sekund, kiedy Heather zorientowała się, że wszyscy siedzący przy stole wpatrują się w nią intensywnymi spojrzeniami.
- Żartujesz sobie? – Priscilla uniosła brwi, a Heather otworzyła usta ze zdziwienia – Miejsca dla lamusów są w tamtym kącie przy koszu na śmieci – dodała dosadnie wskazując palcem w lewą stronę.
Joe zagwizdał z podziwu, a ja czekałam, aż Heather odbije piłeczkę. Ale nic takiego się nie zdarzyło. Zamarła całkowicie nie wiedząc co zrobić.
Raina oczywiście nie potrafiła powstrzymać się od zrobienia zamieszania na oczach wszystkich zebranych w stołówce. Wstała, złapała Heather pod ramię i odprowadziła na odległość kilku metrów.
I wtedy ciszę, jaka panowała już na całej sali przerwał sarkastyczny śmiech Joego. A ja mimowolnie przypomniałam sobie, jak dokładnie rok temu musiałam przechodzić podobne sytuacje. Żeby usiąść przy jednym stole z Josephem Jonasem, Priscillą Miller i Rainą, trzeba było sobie zasłużyć. A droga do celu wiodła szlakiem pełnym cierni i ślepych zakrętów.
Nie zdziwiłabym się nawet jeśli poranne, czułe spotkanie Joego z moją młodszą siostrą było zwodem zamierzonym. Knucie i spiskowanie było jak najbardziej w ich stylu.


*

Zajęcia z geomorfologii charakteryzowały się tym, że były wyjątkowo nudne od samych pierwszych minut pierwszych, organizacyjnych zajęć. Rozbudziłam się dopiero na sam koniec zajęć, zainteresowana propozycją wyjazdu do Kolorado, jaki rzucił nam prowadzący zajęcia. Po wykładach pobiegłam więc szybko razem z Dalią, do sali, w której można było zapisać się na wyjazd do Wielkiego Kanionu. Ale Dalia wcale nie była równie podekscytowana jak ja. Maszerując obok mnie, milczała dłuższą część drogi, podczas, kiedy ja trajkotałam jak najęta.
W końcu przerwałam swój monolog i spojrzałam na nią zmartwiona.

- Ziemia do Dalii – mruknęłam, a ona wbiła we mnie spojrzenie swoich szarych tęczówek. Wyglądała, jakby zastanawiała się jak wyrzucić z siebie to, co z pewnością chciała mi powiedzieć.
- Czy Nick mówił coś o mnie? – wyrzuciła w końcu na jednym wydechu.
Zapowietrzyłam się trochę na dźwięk jej słów, ale odpowiedziałam zgodnie z prawdą:

- Nie, a co miał mówić?
Nie wiedziałam dokładnie, co miała na myśli, choć w głębi duszy podejrzewałam do czego zmierza. Nie pierwszy raz odwalała głupoty po pijaku. Tak jak na przedwczorajszej imprezie.
Potrząsnęła głową, a ja spojrzałam na nią zdziwiona.

Poczekałam chwilę, aż zacznie mówić. Sama wcześniej nie wspomniałam jej, że widziałam na własne oczy jak prawie spędziła noc z Nickiem i wolałam trzymać się wersji, w której oficjalnie nie mam o niczym pojęcia.
- O, to chyba tutaj, zobacz. – Wyrwała mnie w końcu z zamyślenia, wskazując palcem na napis nad podwójnymi drzwiami, które właśnie mijałyśmy.
Gazeta uniwersytecka, przeczytałam w myślach i pchnęłam drzwi bez wahania.
Myślałam, że w sali, do której weszłyśmy jest zupełnie pusto, ale po chwili dostrzegłam kogoś siedzącego przy jednym z komputerów ustawionych na długim biurku przy ścianie. Kiedy Dalia puściła drzwi, a one skrzypnęły leniwie zamykając się, nieznajomy odwrócił się na obrotowym krześle w naszą stronę.

- Chciałyśmy zapisać się na wyjazd do Kolorado – powiedziałam zapatrzona w niemalże czarne tęczówki chłopaka, które wpatrywały się we mnie zza Ray Banów w czarnej oprawce.
Uniósł brwi i uśmiechnął się lekko.

- Jasne, chodźcie – odparł i obrócił się na fotelu przodem do monitora – John – przedstawił się i podał mi rękę, kiedy podeszłam do biurka.
- Noelle – powiedziałam obserwując go uważnie. Miał na sobie białą koszulkę z rozpiętymi guzikami na górze i jasnobrązowe spodnie. Otworzył kilka folderów zapisanych na komputerze i poprawił kręcone, czarne włosy dłonią, kiedy kilka kosmyków opadło mu na okulary.
- Wiem… - powiedział cicho i znów się uśmiechnął, tym razem nie odrywając wzroku od ekranu.
Dalia uniosła brwi i zrobiła kwaśną minę.
- Macie szczęście, zostały jeszcze tylko trzy miejsca. – John wpisał nasze nazwiska na listę. Ze sterty papierów leżącej obok podał nam dwie kartki. Zerknęłam na nie, odczytując pobieżnie program wyjazdu. – Pierwsza wpłata do 10 października.
Pokiwałam tylko głową i odwróciłam się na pięcie.
Wciąż jeszcze nie przyzwyczaiłam się, że większość ludzi zna tutaj moje imię. W końcu spędzałam wszystkie przerwy w zajęciach z tak zwaną elitą, o której jeszcze do połowy poprzedniego roku mogłam pomarzyć.

- Cześć – odwróciłam się ostatni raz przed wyjściem, a John pomachał mi ręką.
Kiedy znalazłyśmy się tuż za drzwiami, wpadł na nas zziajany Joe, obsypując informacjami o dzisiejszej wielkiej imprezie. Ale nie słuchałam go zbyt uważnie. W myślach wciąż widziałam schowane za okularami czarne tęczówki.


_____

Od Autorki:
Dziwna sprawa, nie jestem w pełni zadowolona, ale najważniejsze, że wiem co dalej, co oznacza jedynie to, że prawdopodobnie szybko pisać BTH nie przestanę. Cieszmy się i radujmy. 
Na kolejny rozdział trzeba będzie poczekać dłużej, bo jeszcze go nie zaczęłam, ale w międzyczasie, możecie zajrzeć tutaj, jeśli macie czas i ochotę.
Nie wiem po co zrobiłam nowy szablon numer 32658652839386582935432. Ale jak jest, to niech już sobie jest. Pewnie i tak go za dzień czy dwa zmienię. Whatever.